W zeszłym tygodniu na Wileńskich Targach Książki, trzy hale Litexpo wypełnione zostały książkami, wydawcami, masowo czytelnikami, a trochę autorami. Do tego rock na żywo w sali koncertowej i food trucki na dziedzińcu i mamy imponującą imprezę. Jak się okazuje jednak nie dla miejscowej mniejszości polskiej.
Ludzi było już od sobotnich godzin przedpołudniowych tysiące, o czym przypominał korek ciągnący się daleko przed wjazdem na teren centrum wystawowego. Dobrze to świadczy o społeczeństwie Litwy.
Wśród autorów był i Kamil Janicki, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i dość znany w Polsce popularyzator historii, który przyjechał z przetłumaczoną na litewski książką „Damy Władysława Jagiełły”, kolejną z serii poświęconej roli kobiet w polskiej historii. Przed południem dyskusja z dobrym symultanicznym tłumaczeniem. Godzinna prezentacja raz po polsku, raz po litewsku, dla każdego – tłumaczenie symultaniczne było znakomite, po kresowym przedniojęzykowy “ł” znać było miejscową tłumaczkę. Ciekawą dyskusję poprowadziła przedstawicielka miejscowej inteligencji Barbara Stankiewicz. Wiem, że tego dnia była jeszcze dyskusja poświęcona wydaniu dwujęzycznego tomu poezji Wisławy Szymborskiej. I to by było na tyle z polskich akcentów w sobotę.
W mieście, w którym Polacy stanowią 15 proc. mieszkańców i gdzie jest jeszcze trochę Litwinów znających polszczyznę, szczególnie w warstwie starej inteligencji, poza wspomnianym tomem Szymborskiej, poza kolekcjonerskim właściwie, bogato przygotowanym dwujęzycznym tomem poezji Mickiewicza, dopatrzyłem się jeszcze dwóch książek po polsku. Książek… nie stoisk. Nie było ani jednego stoiska wydawnictwa z Polski, nie było ani jednego stoiska z polską literaturą. Nawet wspomniana praca Janickiego leżała na ladach w wersji litewskojęzycznej. Było stoisko francuskojęzyczne, hiszpańskojęzyczne, z książkami anglojęzycznymi z wtórnego rynku. Polskojęzycznego nie.
Z polskich autorów po litewsku żelazny zestaw noblistów: Miłosz, Szymborska, Tokarczuk. Były i pamiętniki Miłosza i tłusta biografia Giedroycia. Wszystko. A przynajmniej wszystko co widziałem, a przeglądałem i buszowałem w papierze dość uważnie.
Smutne wnioski. Miejscowa społeczność polska nie zdołała wytworzyć swojej instytucji wydawniczej skupiającej i ukazującej światu to co najlepsze pod względem artystycznym czy intelektualnym. A wiem, że Polaków-naukowców tu nie brakuje. Nie zdołała, bo to jednak tylko 200-tysięczna społeczność w zamkniętym kole niesprzyjającego mniejszościom kontekstu: nie wydaje się tutaj niczego po polsku, więc nie jest to promowane w takich prestiżowych, kulturotwórczych przestrzeniach, a ponieważ nie jest promowane, to się nie wydaje.
Druga sprawa to całkowita indolencja wydawców z Polski. Być może pomieszana, ze złą wolą tutaj, bo doszedł do mnie i taki sygnał, że wydawnictwa z Polski nie są zbyt mile widziane, jako potencjalni silni konkurenci z wielkiego, jak na litewskie realia, rynku. Z drugiej strony rynek litewski na warunki komercyjnych wydawców z Polski jest mały, co jakoś tłumaczy ich brak zainteresowania w czasach, gdy wydawanie na papierze coraz trudniej znosi konkurencję cyfrowych środków przekazu.
Myślę, że wszystkie te przeszkody i ograniczenia mogłaby przełamywać dyplomacja kulturalna RP i jej instytucje. Instytut Polski przy ambasadzie, państwowe instytucje mające piony wydawnicze, jak IPN, tacy gracze posiadają jak sądzę i pieniądze, i siłę przebicia, by pojawić się na takiej imprezie z książką po polsku, a można i na litewski przetłumaczyć.
Jak na razie, w takich właśnie sytuacjach doskonale widać ile jest warta ta cała telewizyjna gadanina o „strategicznym partnerstwie”, „kulturalnym dziedzictwie Rzeczpospolitej” czy „Międzymorzu”.
Karol Kaźmierczak