Przy najbardziej turystycznej z wileńskich ulic – Zamkowej 26 (Pilies) znajduje się jeden z bardziej znaczących dla historii Litwinów budynków. Dziś jej parter wypełniają jednak egzotyczne smaki i zapachy.
Kamienica Sygnatariuszy. Swoją nazwę bierze ona stąd, że właśnie w tym budynku 16 lutego 1918 r. powstała za zgodą niemieckich okupantów Rada Litwy podpisała proklamację Aktu Niepodległości. Wtedy nawet jeszcze nie republiki, bo litewska reprezentacja narodowa proklamowała królestwo, na tron którego, w ramach szukania protekcji, chciała początkowo powołać niemieckiego księcia Karola von Urach z Wirtembegii, który w ramach wczucia się w rolę miał przyjąć imię Mendoga II, w nawiązaniu do pierwszego koronowanego władcy Litwy z XIII w. Sygnatariuszom, wśród których były późniejszy prezydent i premier Litwy wyszło połowicznie. Niepodległa Litwa w końcu powstała i to bez niemieckiego władcy. Wilno jednak nie weszło w jej skład. Rada i sygnatariuszy wycofali się z miasta 1 stycznia 1919 r. w czasie, gdy już zaczynało się powstanie miejscowych Polaków.
Dość historii. Poza nią kamienica przy Pilies g. 26 ma jeszcze inną treść. Egzotyczną. O rozkosznym zapachu i smaku. Na jej parterze znajduje się kawiarnia Eskedar. Nazwa wybrana nieskromnie – od imienia właścicielki – Eskedar Tilahun-Maštavičienė. Uchodząc z toczonej wojną Etiopii stworzyła miejsce, które oferuje zapachy i smaki jej ojczyzny. Palony zapach kawy świdruje nozdrza od pierwszego kroku za podwójnymi drzwiami. Okna są osłonięte kratą, z zewnętrz nie widać zatem, że w Eskedar możemy sycić także oczy. W pierwszej kolejności nasycą je obfite, pyszne sztukaterie sufitu. Bez wątpienia najbardziej wielkopański sufit jaki widziałem do tej pory w Wilnie, z którego równie wielkopańsko, z góry patrzy wielki żyrandol. Na podłodze prastare, wyblakłe kafle, pamiętające chyba jeszcze tamtą Polskę. Stoły i siedziska z różnych kompletów, nie brak wśród nich tłusto wyścielanych, mieszczańskich foteli, w których można się zatopić i smakować także i myśl, że siedzi się mniej więcej w miejscu, gdzie opychał się słodyczami sam Konstanty Ildefons Gałczyński, w słynnej w mieście cukierni rodziny Sztrallów, funkcjonującej tu od 1852 do 1940 r. Można tonąć w jeszcze odleglejszej historii, przeglądając bogato wydany atlas z reprodukcjami map Wielkiego Księstwa Litewskiego i planów samego grodu.
Burżuazyjny sznyt tego lokalu przełamywany jest przez pstrokaciznę obrazów na ścianach. Nie wszystkie zachwycają warsztatem, niemniej nadają miejscu luźniejszego, młodzieżowego kolorytu. Na ile zauważyłem to działa, bowiem klientela w kawiarni jest zdecydowanie młoda. Zresztą często międzynarodowa. Tak jak i obsługa. Za barem często dwóch rodaków właścicielki. Jeden mówi po angielsku, drugi, z doświadczeniem studiów w Rosji, po rosyjsku. Podobni na tyle, że nigdy nie rozróżniam i zdarzyło mi się już zarzucać mową Puszkina, do tego, wobec którego należałoby użyć narzecza Szekspira.
Kawiarnia par excellence. Wyśmienita kawa prosto z Etiopii. Można wypić. Można kupić i zaparzyć w domu. Oczywiście lepiej na miejscu. Zdarzyło mi się tam przesiedzieć kilka godzin. Siedząc pod okazałą palmą można było z plażowym samozadowoleniem obserwować przechodniów śpiesznie przesuwających się Zamkową przez chłód i mrok lutowego wieczoru. Niemniej w całym tym egzotycznym kontekście znajdą się i bardzo swojskie smakołyki, jak wyśmienity napar z pigwy. Miejsce zresztą nie tylko na zimę – w lecie serwowano tu bowiem bardzo smaczne lody. I pianino nie pozostawało bezczynne. Mam nadzieję, że pani Eskedar przywróci praktykę gry do kawy. Wtedy komplet – raczone będą wszystkie zmysły. Niemniej i bez muzyki jedna z najciekawszych kawiarni w mieście.
KaZ





