Wilno, choć miasto szacowne z 700 latami na karku, nie było stolicą od zawsze. Pierwszą stolicą Litwy ginącą w mrokach czasu je narodzin był Kiernów. W Polsce kompletnie nieznany.
Chyba uniwersalnym dla człowieczeństwa jest podziw dla pionierstwa, dla każdego, kto robi coś po raz pierwszy a więc kogoś, kto jest twórcą par excellence. Żywię podziw dla twórców i pionierów dlatego nie mogłem nie udać się do pierwszej stolicy Litwy – Kiernowa. To jedna z tych miejscowości, których kariera dziejowa została gwałtownie zwichnięta. Gród, który pamięta wyniesienie do władzy pierwszego zjednoczyciela plemion litewskich, pierwszego i jedynego litewskiego króla, XIII-wiecznego Mendoga, dziś jest z wyglądu wiosą zaludnioną przez zaledwie mniej więcej 300 osób.
Położony około 40 km na północny-wschód od centrum Wilna, na pograniczu rejonu wileńskiego i szyrwinckiego, Kiernów do ostatniej chwili ukrywa przed przybyszem swoje historyczne znaczenie. Szybko dostrzeżemy neogotycki budynek kościoła z lat 30 XX w. zbudowany z czerwonej cegły, dobrze utrzymany, z wypielęgnowanym otoczeniem. Tuż obok niego stoi drewniana kaplica, której grube belki natychmiast uświadamiają, że została zaprojektowana setki lat temu, gdzie ścinano jeszcze drzewa tak wyrośnięte, że można z nich było wycinać belki tych rozmiarów. Jest o nowsza, murowana kaplica z wieku XIX w, służąca familii Romerów-Puzynów oraz pochodzące z tego wieku mogiły polskiej szlachty. Jest w końcu posąg arcylitewskiego żelaznego wilka wraz z inskrypcją poświęconą jednemu z litewskich przedwojennych działaczy, deklarującemu „niech wie cały świat”, że nie może być Litwy bez Wilna. Cóż, w jego czasach Polacy mieli zdecydowanie inne zdanie na ten temat.
Miejsce tego przeciwpolskiego manifestu nie jest jednak przypadkowe, przed 1939 r. Kiernów znajdował się bowiem tu przy granicy II Rzeczpospolitej i województwa wileńskiego. Zajmijmy się jednak historią reprezentowaną tutaj daleko bardziej dojmująco, historią dużo dawniejszą, tą która mnie tam ściągnęła.
To modernistyczny gmach muzeum paradoksalnie zapowiada najstarsze dziedzictwo tej ziemi. Ledwie przejdziemy obok niego, niespodzianie ujrzymy wspaniały widok na szeroką dolinę Wilii rozlewającej się, jak to zwykle na Litwie, szeroko i swobodnie. Jednak brzeg doliny to nie ordynarne osuwisko. Tworzą go wyraźnie wyodrębione, sporych rozmiarów kopce, których gładko wykoszoną trawiastą powłokę przecinają ściegi drewnianych schodów.
To właśnie pozostałości pierwszej stolicy Wielkiego, czy może na początku jeszcze niewielkiego, Księstwa Litewskiego. Znajdowane w internecie fotografie nie oddawały wielkości, drzemiącego pod tonami ziemi monumentalizmu kopców, ze względu na naturalistyczną strukturę przywodzących na myśl dzieło raczej gigantów niż ludzi, jakichś prastarych synów Gai, jakichś cyklopich braci, którzy konkurowali ze sobą, kto usypie większy pagórek. Kopce ciągną się wzdłuż północno-wschodniej granicy doliny, niegdyś zupełnie zabagnionej, setkami metrów. Po drugie stronie doliny piętrzy się naturalna wysoczyzna. Pradolina ma niezwykłą akustykę. Setki metrów, jeśli nie kilometrami niósł się odgłos samochodów jeżdżących gdzieś het za lasem, po drugiej stronie rzeki.
Kopców grodowych jest pięć. Różne szczyty mogły mieć różne funkcje, ale sam gród zaskoczył mnie rozmiarami, jak na pamiątkę XIII-XIV wieku, kiedy ludzie tutaj zaledwie wychodzili ze świata plemiennego ku piśmiennej cywilizacji.
Zresztą znani historycznie książęta litewscy nie są rzeczywistymi fundatorami tutejszego społeczeństwa. Pierwsze znaleziska pochodzą tu jeszcze ze starszej epoki kamienia, z IX tysiąclecia p. n. e., ciągną się przez mezolit, neolit, epokę brązu, aż po okres rzymski, nadspodziewanie dla mnie bogaty w znaleziska narzędzi, broni czy biżuterii, który tablica informacyjna nazywa „złotym okresem” tego stanowiska archeologicznego. Kiernów być może miałby kolejny, jeszcze bardziej złoty, jako stolica Litwy, gdyby nie furor teutonicus rycerzy krzyżackich, którzy spopielili gród po koniec XIV w. Z tych popiołów Kiernów do historycznego poziomu już się nie podniósł.
Gładko przystrzyżone kopce w swoim minimalizmie dają odczucie jakiejś heroicznej pierwotności, wytyczania sobie królestwa w obszarze, w którym do tej pory królowała tylko natura. Wspinając się ku Słońcu kopce odzwierciedlają solarną wolę panowania i porządkowania ziemi u silnorękich ludzi, którzy nakazali je usypać. Nawet osoby o ubogiej wyobraźni odczują dotyk średniowiecza, gdy dotrą do rekonstrukcji zabudowy z XIV w. na jednym ze wzgórz. Chaty zbudowane na przekładkę, balami na z konarami zakładanymi na hak, kryte gontem, paleniska, kuźnia, chlew czy kurnik. Wszystko, odtworzone na całkiem sporą skalę, tworzy małą osadę. Poszarzałe budynki i płoty, łupane grubo, chyba narzędziami z epoki i spajane drewnianymi kołkami są istnym wehikułem czasu. Wywołują specyficzne odczucie życia surowego, a jednak dobrego.
Wszystkie te ślady odległych pokoleń chłoniemy z wysokości, w każdej chwili mogąc napawać się pięknem rzeki, znad fal której targał nas tego dnia, porywisty momentami, wiatr. Administracja tego miejsca starannie oczyszcza kopce z większej roślinności, choć w dole pozostawiono trzcinowisko pięknie komponujące się z wieloma odcieniami zieleni, jakimi mieni się ta pora wiosny, kiedy jeszcze wegetacja nie wybuchła do końca. Do rzeki można zresztą dojść dogodnymi ścieżkami, aż do szczególnie urokliwego, rzadkiego, prześwietlonego lasku sosnowego. Z tej perspektywy kopce grodowe można podziwiać w całej okazałości. Tego dnia mieniły się ciemnymi łatami chmur co i rusz, przelotnie przesłaniającymi ostre, bijące w oczy słońce. Na zboczu skupiska drzew liściastych, rzadkich w podsolecznickich lasach poza obsadzającymi moczary brzozami. Tutaj sporo lip, topoli, dębów, które jednak muszą bronić się przed zwartym frontem iglaków, atakujących ich przestrzeń życiową.
Na koniec trzeba podkreślić, że i tu instytucje zadbały o należyte, estetyczne zagospodarowanie terenu, z czym regularnie stykam się w turystycznych miejscach Litwy. Należyte, to jest umiarkowane. Na kopce prowadzą proste, skromne drewniane schody bez poręczy. Śmietniki zostały obudowane w skrzynie, również wykonane z nieheblowanego drewna. Nie przesadzono z ławkami. Punkt gastronomiczny ma postać drewnianej chaty, choć ja polecam kawiarnię w murowanym budynku przy parkingu, prowadzoną przez skorego do rozmowy miejscowego Polaka.
„Państwo dobrze poczęte trwa mocą swego poczęcia” – napisał ponad dwa tysiące lat temu Salustiusz. Przypadek Litwy potwierdza słowa Rzymianina.
Karol Kaźmierczak