Cywilizacja radziecka dała światu Gułag, ale też sputnika, kosmonautów, Andrieja Tarkowskiego, Władimira Wysockiego, UAZa 452, krokodyla Gienę, piwo lane do słoika i czebureka. Czebureka nie tyle dała co rozpowszechniła, bo upichcili go jako pierwsi, według różnych źródeł, Tatarzy, bądź mieszkańcy Kaukazu. Internacjonalistyczne braterstwo republik zaniosło go aż na Litwę czy Ukrainę. Wraz z migrującymi ludźmi postradzieckimi trafił ostatnio do Polski, jednak w zdecydowanie niezadowalającej formie.
Wot, tak powinien wyglądać czeburek, a nie jak te małe i często zimne podrabiańce jakie spotkałem we Wrocławiu. Ma być duży jak talerz, w różnych warstwach swojego cienkiego ciasta chrupiący a zarazem miękki, nabity rozpływającym się w ustach farszem, prosty lecz pełen wyraźnego smaku jak życie kaukaskiego górala czy tatarskiego ordyńca, ma agresywnie parzyć podniebienie przy pierwszym kęsie.
Takie czebureki zjecie w lokalu o mało zaskakujące nazwie Čeburėkinė. Za 4 euro z haczykiem, co jak na Wilno jest ceną umiarkowaną. W dodatku zamówicie go bez problemu po polsku, w tym wspaniałym miejscu ani razu jeszcze nie byłem zmuszony do użycia języka innego niż ojczysty, a chadzam tam od lat. Pracujący tam dobrzy, polscy ludzie to kolejny argument żeby tam wejść i przekąsić, jak i to, że lokal znajduje się około 200 metrów od dworca głównego, przy ulicy Szopena.
KaZ