Dziwoteka

przez | 2023-03-31

Do tej pory najwięcej pisałem o bujnej przyrodzie Wileńszczyzny. Dla kogoś, kto wychował się na wysoce zurbanizowanym Dolnym Śląsku włóczenie się po lasach, moczarach, zapiaszczonych polach i dzikich łąkach to coś, co oddziałuje na zmysły. Jednak oprócz nich mamy też rozum, a ten syci się w przestrzeni cywilizacji. Najlepiej, przynajmniej dla mnie, cywilizacji pisma, choć skądinąd ma się ona chyba coraz gorzej, wypierana przez interaktywną kulturę obrazkową obejmującej coraz ciaśniej to, co zwykliśmy nazywać społeczeństwami rozwiniętymi.

Ogniskami cywilizacji są więc dla mnie księgarnie, a w jeszcze bardziej szacowny sposób antykwariaty – zbierają przecież stare druki, które przeszły próbę czasu. Dlatego nie mogłem ominąć i antykwariatu położonego przy ul. Kwiatowej (Gėlių g.). Trudno go zresztą nie zauważyć, położony jest przecież jakieś 250 metrów od dworca po drodze na stare miasto. Może inaczej… przyznam, że do tej omijałem nie raz, antykwariat leży bowiem w takim miejscu, które pokonywał spiesząc ku mniej lub bardziej ważnym sprawom zwykle koncentrującym się na starówce. Towarzyszka tej (i nie tylko tej) podróży uświadomiła mi jednak, że nie jest to zwykły antykwariat, lecz Keistoteka – „dziwoteka”.

Nazwa zasłużona. Już na progu powitał nas kot. Ten sam rudzielec, którego pewny siebie pyszczek widnieje na plakacie powieszonym na drzwiach. Obciął nas ostrym, uważnym wzrokiem, dał się łaskawie pogłaskać – ale tylko przez chwilę, po czym oddalił się ku swoim obowiązkom.

Tuż za kotem siedział człowiek. Mężczyzna w wieku plus minus pod pięćdziesiątkę, akurat taki jakiego spodziewam się w antykwariacie. Długie, siwiejące już włosy spięte w kucyk, postura szczupła, z chustą a la arafatka obwiązaną na szyi. Powitał się uprzejmym litewskim „labasem”, ale potem nie zwracał już na nas większej uwagi, zaprzątnięty swoimi książkami i różnego rodzaju zdobiącymi jego miejsce pracy bibelotami, często o rustykalnym, paratradcyjnym charakterze. Biurowy fotel, na którym siedział, bezlitośnie poznaczonymi bliznami od kocich pazurów pokazywał kto tu tak naprawdę rządzi.

W antykwariacie jest niemal wszystko. Od książek po czasopisma. Od wysokiej klasyki po poradniki na temat dawno przestarzałych technologii i przewodników po radzieckim Wilnie, którego już nie ma, przynajmniej na wielu przestrzeniach Wilna euroatlantyckiego. Dla fanów sowietcziny jest spory zasób periodyków z czasów Tarybų Lietuvy od „Młodości” po „Kobietę Radziecką”. Na deser tłusto oprawione, opasłe tomiszcza Encyklopedii Radzieckiej. Na ścianie zawieszono obrazy, jeden nawet ciekawy.

Dla mnie największym plusem plusem Dziwoteki jest jej wielojęzyczność. Jest w niej dużo ładnie wydanej klasyki rosyjskiej w oryginale, Tołstoja czy Czechowa. Znalazł się i cały regał z literaturą po polsku. Cudów nie ma, ale trafiają się ciekawe okazy. Wyszukałem tam choćby dzieło dawno zapomnianego autora powieści osadzonych w czasach wczesnego średniowiecza Teodora Parnickiego.

Cała wyprawa do Wilna niemal spaliła na panewce. Przez ręce przechodziły kolejne tytuły. Nawet litewskie, jak ilustrowane albumy etnograficzne. Człowiek sycił się tym charakterystycznym zapachem starzyzny jaki oddaje z siebie cienki, poszarzały papier używany w epoce socjalizmu. Na nią wskazywała też podłoga z desek, które przyjęły już na siebie pewnie nie jedną warstwę farby olejnej. Kontrastowała z nim zabudowa sufitu wykonana z nowoczesnych na otwarciu kolejnej ery tandetnych płyt.

Rudzielec gorliwie chodził między regałami, przyglądając się uważnie dwunogim, najwyraźniej nadzorując czy nikt nie wynosi czegoś zapominając o zapłacie. Na koniec jednym susem wskoczył na swoją wieżyczkę obserwacyjną. Jego koci współpracownik przejmował się znacznie mniej, zwyczajem swojego rodu śpiąc zwinięty w kłębek. Z pewnością tam wrócę szukać kolejnych dziwów.

KaZ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *