Dopiero na Wileńszczyźnie pojąłem jak silne piętno na rodzinnym Dolnym Śląsku odcisnęła germańska cywilizacja, jak bardzo jest on obmierzony, wygrodzony, zorganizowany, zabudowany, zmeliorowany, zaorany i obsiany. Tutaj już kilkaset metrów za ostatnim domem wchodzi się do lasu, królestwa natury. Są to najczęściej lasy użytkowe, ale piła drwala nie prześwietla ich raczej tak szybko i tak często jak u nas. Pełno powalonych, podgniwających sobie naturalną koleją rzeczy drzew. Bardziej dziko. Co i rusz można wleźć w jakieś błota, moczary, bo też ziemia dość gęsto przetkana jest tutaj rzekami, rzeczkami, strumieniami, płynącymi najczęściej swobodnie, zakolami, bez gorsetu uregulowanego koryta, gdzieniegdzie tylko zmuszonymi to rozlewania się w uczynione ręką ludzką zbiorniki. Takie jak te stawy rybne koło Świeńca w rejonie solecznickim. Latem będzie wspaniale.
KaZ