Napisałem niedawno o meczecie w Niemieżu jakby był jedynym skarbem miejscowości, a tak nie jest. Znajduje się w niej, a właściwie obok niej perła w popiele, w postaci kompleksu pałacowego Tyszkiewiczów. Znów Tyszkiewicze. Wymieniałem ich w kwietniu przy okazji opisu kompleksu pałacowego w Landwarowie. Okazuje się, że w Niemieży pozostawili coś jeszcze bardziej wyrafinowanego niż strzelisty negotyk.
Niełatwo dotrzeć do tej perły. Z centrum Niemieży, w której znajduje się meczet trzeba przekroczyć tory kolejowe wybitnie strzeżonym przejściem dla pieszych – ma on i rogatkę i światła, nawet napis na asfalcie żeby się rozglądać a następnie… zderzyć się z drogą ekspresową A3. To jednak zaskakujące, że do tej pory nie przyszło nikomu do głowy stworzyć jakiegokolwiek przejścia z Niemieży do pałacu po drugiej strony ruchliwej czteropasmowej magistrali. Legalnie można się tam dostać jadąc kilometrami, szukając przejazdu przez trasę kolejową i ekspresową. Całkowicie ściśle pisząc, to drogowcom coś jednak przyszło do głowy… w miejscu gdzie ślepo kończy się ulica Niemieża, na pasie zieleni oddzielającej dwie jezdnie A3, drogowcy zrobili przerwę w stalowej barierze biegnącej przez środek ekspresówki, zachęcając do jej nielegalnego przekraczania. Domyślacie się co zrobiliśmy.
Kompleks pałacowy, leżący na obrośniętym drzewami pagórku jest niewidoczny od strony Niemieży. Jest niewidoczny nawet spod wyniosłej, choć w swojej formie prostej, świeżo wyremontowanej jak całe ogrodzenie, bramy. Pierwsze co widzimy poruszając się rozlanym niczym lawa wygasłego wulkanu, spękanym radzieckim asfaltem, to sporych rozmiarów drewniana stodoła, składająca się ze sczerniałych pod wpływem czasu i atmosfery grubych belek, świadectwo jakości pracy przedwojennych cieśli.
Dochodzimy do pięknego, rozległego budynku z wieńczonymi łagodnymi łukami oknami… który nie jest jeszcze pałacem. Po jego obejściu okazuje się on zaledwie przedsmakiem. Właściwy pałac mieści się bowiem kilkadziesiąt metrów za nim. Pół żartem rzuciłem do mojej towarzyszki, że skromniejszy, pierwszy budynek, był zaledwie stajnią, co wypowiadałem jako retoryczną hiperbolę… a co okazało się faktem. Pierwszy pałacyk był domem koni hrabiego Tyszkiewicza. Jego fasada została już w znacznej mierze odnowiona. Jego fasada została już w znacznej mierze odnowiona. Łagodne łuki są dominującym rysem na bryle nadając mu dużo stateczności. Może zbyt dużo…
Dość o koniach. Przebrnąwszy bokiem obszernego dziedzińca oddzielającego stajnię od pałacu, środek zasypany jest żwirem i gruzem (tego dnia ku udręce moich białych adidasów), docieramy do pięknego finału wyprawy. Niestety, by objąć wzrokiem bryłę trzeba podejść dość blisko, widok przesłaniają zdziczałe drzewa. Zbyt blisko, by objąć całość. A jest co obejmować. Pałac to istne dzieło późnego klasycyzmu, zbudowane około lat 1830-1840 dla Benedykta hr. Tyszkiewicza.
Osadzony na wysokim podpiwniczeniu budynek, choć parterowy, sprawia wrażenie wysokiego, piętrowego. Tymczasem tylko część centralna jest piętrowa i ona jest właśnie wisienką na tym torcie, której widok przenosi nas do starożytnej Etrurii czy Kampanii. Wyprowadzona ku dziedzińcowi, ze stromymi schodami, oszczędnym, szlachetnym pięknem przywodzi na myśl surowego, rzymskiego arystokratę. Pałac z powodzeniem mógłby być willą Katona czy Seneki. Proste, dość masywne, lecz nie grube kolumny pozbawione są korynckiego zbytku. Dźwigają spory fronton, jego tympanon pozbawiony jest jakichkolwiek bzdurnych w tym przypadku detali, za to przebity półokrągłym oknem, kontrastującym rozkosznie z ostrokątną podstawą samego frontonu.
Zarówno fronton kolumnady, jak cały budynek „obszyty” jest zębatym gzymsem – architekt pozostał wierny zasadzie, że prawdziwe piękno jest umiarkowane. Jedyną ekstrawagancją budynku jest gęste inkrustowanie nagiego kamiennego muru podpiwniczenia, niewielkimi, połyskującymi kawałkami ciemnego granitu. Wspaniałe. Nawet teraz, gdy budynek obrastają rusztowania (sądząc po naklejkach ustawiła je firma z Polski), a po schodach pałacu wije się dzika winorośl.
Ktoś te dzieło remontuje i jeśli mu się uda, to Wilno doczeka się na swoich obrzeżach niebagatelnej atrakcji. I ja poczekam. Powrócę.
KaZ