Wilno, jak napisałem przy okazji wizyty na Śnipiszkach, jest miastem architektonicznych kontrastów. Nobliwe, choć czasem czerstwe, nieco sypiące się barokowe stare miasto, otoczone jest pstrokatą mieszaniną drewnianych domków, stalinowskiego neoklasycymu, bądź pompatycznego modernizmu, nowczesnymi, choć nie często pięknymi biurowcami ze szkła i metalu. Jednak zewnętrzny płaszcz miast stanowią przede wszystkim osiedla wielkich bloków.
W Związku Radzieckim nawet wielopiętrowe bloki budowano najczęściej nie tylko z wykorzystaniem prefabrykowanych wielkich płyt, lecz ze zwykłej cegły, co wymagało chyba dość dużego kunsztu. Niemal zawsze, to widoczne w całej postsowieckiej przestrzeni, była to cegła buro-biała. Nie wiem z czego to wynika – użytego materiału, czy techniki wypalania. Niemal zawsze poradzieckie bloki są niezdrowo blade. Dlatego nie mogłem sobie odmówić obfotografowania tych dorodnie kraśniejących na wileńskiej dzielnicy Baltupiai.
Jest tam cały kompleks takich estetycznych bloków z czerwonej cegły, którym towarzyszą nieźle zaprojektowane budynki użyteczności publicznej, dziś zajmowane przez wydziały Uniwersytetu i Kolegium Wileńskiego. Nawet stacje transformatorowe zostały ładnie wymurowane jako integralne części założenia architektonicznego. Otoczone zadbanymi terenami zieleni miejskiej i całymi połaciami lasu, jak to na Wileńszczyźnie, gdzie flora leśna rozpycha się, rozrasta szeroko nawet w stolicy.
Kto chciałby prychać i nie doceniać niech rzuci okiem na blok nowy… lub poradziecki, który padł ofiarą “rewitalizacji” (ostatnie foto). Obłożony tanim plastikiem, w kolorze spłowiałego kanarka, niszczy harmonię przestrzeni i przyprawia o wymioty.
KaZ








